Czy dopłacać do samochodów elektrycznych, czyli trzeci samochód w rodzinie...
prof. dr hab. inż. Konrad Świrski, Transition Technologies SA

Nie wszystkie programy dopłat i stymulowania inwestycji kończą się sukcesem i tak stało się w przypadku elektrycznych samochodów - programy o dźwięcznej nazwie "Zielony Samochód", "eVan" i "Koliber" cieszyły się ... nazwijmy to ... umiarkowanym powodzeniem.
Właśnie NFOŚiGW poinformował o wynikach - w najważniejszym programie: w sprawie dopłat do samochodów elektrycznych złożono wnioski (344) na tylko ok. 11 mln PLN (a było do wzięcia 150 mln). Jeszcze gorzej jest w segmencie dopłat do elektrycznych samochodów dostawczych czy też elektrycznych taksówek. Oczywiście taki rezultat wygenerował już koncepcję - "dopłaty trzeba zwiększyć" - ale czy na pewno?
Cała bowiem koncepcja dopłat do "elektryków" wydaje mi się chybiona - bo po co?
- w żaden sposób nie pomagamy (na dzień dzisiejszy) polskiemu przemysłowi (bo ani nie produkujemy samochodów elektrycznych ani ich komponentów),
- nie mamy też żadnych europejskich regulacji ani wymagań dotyczących ilości samochodów elektrycznych.
Generalnie - jeśli samochody elektryczne byłyby opłacalne - powinny obronić się same, albo też należy poczekać na taki moment i wtedy lawinowo zaczną one wypierać klasyczne samochody. Problem może też wynikać z braku odpowiedniej infrastruktury ładowania (wtedy trzeba inwestować w infrastrukturę, a nie dopłaty). Patrząc też na koncepcję dopłat dla klientów indywidualnych (tanie samochody do max. 125 tys. złotych brutto) warto zastanowić się na tym kto i jakie pojazdy elektryczne kupuje dzisiaj (albo o nich myśli). Według mnie są trzy kategorie nabywców:
- nabywcy kupujący tzw. "trzeci samochód w rodzinie" - idealny podarunek dla dorastającej córki po zdanym egzaminie na prawo jazdy (coś o tym wiem) w klasie średniej plus. Wydaje się, że to był główny beneficjent "Zielonego Samochodu", bo takiego taniego pojazdu nie kupuje się jako samochodu podstawowego;
- kadra zarządzająca lub osoby bardzo bogate poszukujące luksusowych aut - ludzie, którzy kupują drogie samochody elektryczne jako rodzaj "nowego znamiona luksusu";
- korporacyjna flota pojazdów w firmach, które przestawiają się na ekologiczne formy działania (coś o tym wiem) i wprowadzają flotowe rozwiązania inwestowania w samochody elektryczne i odnawialne źródła energii.
Moim zdaniem, żadna z tych grup nabywców - najmniejszych dopłat nie potrzebuje - samochody kupią tak czy inaczej. Być może zwiększenie dopłat minimalnie zintensyfikuje zainteresowanie, ale i tak będzie ono wyłącznie ograniczone do tych nabywców jak powyżej i całość wydatków z budżetu państwa (a więc naszych pieniędzy z podatków) - trafi w próżnie.
Tymczasem potrzeby dla rozwoju elektromobilności są zupełnie inne. Kluczowe jest bowiem po pierwsze - stworzenie dobrej sieci punktów ładowania - i tu kłania się ustawa o elektromobilności i plany rozwoju punktów ładowania. Według optymistycznych scenariuszy (przed COVID i na początku roku) w Warszawie miało być do końca roku 1000 punktów ładowania (na koniec 2019 było 144), analogicznie we wszystkich większych miastach (odpowiednio do liczby mieszkańców) jak i przy większych szlakach komunikacyjnych. Widać, że ten plan oczywiście nie będzie zrealizowany (i tak wydawał się zbyt ambitny), a ostatnia wiadomość o wycofaniu się koncernu PGE z biznesu z ładowaniem samochodów - pokazuje, że niekoniecznie jest to tak atrakcyjny segment. Tu chyba właśnie przydałyby się pieniądze i jeśli ma być jakiś "Zielony Samochód 2" to proponuje raczej państwowe pieniądze (czyli nasze z podatków) wpakować w infrastrukturę, a nie fundować dopłaty na samochodowy prezent dla dorastających dzieci. Jeśli w Warszawie będzie te 1000 stacji, a w innych miastach po 100-300, plus te na autostradach - to samochody elektryczne pojawią się w sposób naturalny.
Kolejnym etapem popularyzacji elektryków może też być jakiś długofalowy plan jak będą wyglądały obciążenia podatkowe (za chwile może pojawić się akcyza w koszcie ładowania czy inne opłaty drogowe, bo to łakomy kąsek) i w ogóle koszty ładowania (na razie jest całkowity chaos i niewiadoma) i nic dziwnego, że żadne z przedsiębiorstw nie jest w stanie ułożyć sensownego biznes planu ile będzie kosztować wykorzystanie samochodów dostawczych czy też taxi. Jeśli zaostrzyć też przepisy dotyczące możliwości wjazdów do centrów najbardziej zanieczyszczonych miast i skutecznie realizować zapisy ustawy o elektromobilności w zakresie pojazdów elektrycznych we flocie służbowych jednostek samorządu (art. 35), a także stawiać na elektryczne autobusy w komunikacji miejskiej - to wszystko ułoży się naturalnie, a żadne dopłaty dla użytkowników indywidualnych nie będą potrzebne.
No chyba, że bardzo chcemy jednak wydawać pieniądze na nowy program o kolejnej ładnej nazwie i zwiększać dopłaty ... W takim wypadku moja córka już wybiera model 😊