Hossa ropy naftowej hamuje
Po dojściu do poziomu 57,5 USD/b w efekcie jednostronnej i zaskakującej decyzji Arabii Saudyjskiej dotyczącej ograniczania produkcji o 1 mln baryłek dziennie w lutym i w marcu, rynek skupił się ponownie na pandemii i jej dalszym negatywnym oddziaływaniu na mobilność, a tym samym na popyt na produkty paliwowe. Zakłócenia te nieco zrównoważyło nadejście mrozów w Azji, w efekcie którego cena natychmiastowa LNG na chwilę wykroczyła poza granice wykresu, nasilając popyt na destylaty, takie jak olej napędowy.
Do wzrostu cen przyczyniło się również potwierdzenie, że Joe Biden zostanie nowym prezydentem Stanów Zjednoczonych. Perspektywa pakietu bodźców inflacyjnych wspierającego ożywienie gospodarcze spowodowała, że cena ropy poszła w górę w związku z faktem, iż inwestorzy i spekulanci zaczęli szukać ochrony przed reflacją i związanym z nią możliwym osłabieniem dolara. Ropa naftowa, złoto i miedź to trzy najbardziej płynne rynki towarowe, dlatego to właśnie na nich najczęściej koncentruje się popyt na reflację.
Biorąc to pod uwagę z obecnej fundamentalnej perspektywy pozostajemy sceptyczni co do zdolności ropy do wybicia się znacznie wyżej na tym etapie. W kontekście zmian ceny od początku listopada korekta do poziomu 49 USD/b stanowiłaby zaledwie lekką korektę w ramach silnego trendu wzrostowego. Naszym zdaniem ropa Brent w nadchodzących miesiącach pozostanie w niższych i średnich rejonach przedziału 50-59 USD/b do momentu, kiedy fundamenty okażą się na tyle mocne, żeby wesprzeć przedłużenie tego ruchu, pierwotnie w kierunku 60 USD/b, a w dalszej części roku w okolice 65 USD/b.